MEGA EFFECTS moich oczu
Przepraszam Was serdecznie, że tak długo musiałyście czekać na nowy wpis. Akademicki internet nie wpływa dobrze na prowadzenie bloga. Czasem jest, czasem go nie ma.... Chyba wszystko zależy od łaskawości losu ;) Ale jestem już, jestem i przestestowałam chyba wszytskie kosmetyki na tyle, że mogę spokojnie troszkę je opisać. Dziś mała recenzja innowacyjnej maskary MEGA EFFECTS!!! :)
Napewno każda z Was chociaż raz zobaczyła reklamę, w telewizji bądź gazecie, właśnie tej maskary. Zachwalana była jako największy cud na świecie, nowość nad nowościami itp. Ja osobiście po pierwszej reklamie zniechęciłam się. Poza tym w kosmetyczce posiadałam już dwa naprawdę dobre tusze, a trzeci nie był mi zupełnie potrzebny. Poza tym, ciężko było mi się pogodzić, że stara, dobra szczoteczka odeszła do lasmusa, a zastąpiła ją nowa, która maluje się od przodu (!!!). Ponieważ kocham moje oczy i nie chciałam ich się szybko pozbywać, tym bardziej z zakupu zrezygnowałam. Poza tym stwierdziłam, że ta innowacyjność to chyba jedynie w opakowaniu, więc ta maskara nie jest w stanie dać mi czegoś, czego nie mogłaby mi dać inna.
Los bywa jednak czasem bardzo ironicznym partnerem i w mojej ambasadorskiej paczuszcze otrzymałam MASKARĘ MEGA EFFECTS. Jako, że do strachliwych nie należe postanowiłam podjąć wyzwanie i specjalnie dla Was ponad dwa tygodnie, dzień w dzień używałam jej. Dziś z ręką na sercu mogę wystawić jej opinię. Więc do dzieła!!
Tak wygląda opakowanie,gdyby jednak któraś z Was przegapiła reklamę ;))
A tak wygląda innowacyjna szczoteczka:
Na pierwszy rzut oka, naprawdę myślałam, że po pierwszym użyciu będę musiała sobie kupić opaskę na oko i zacząć udawać pirata ;D
Jednak wprawiona ręka dość precyzyjnie pomalowała rzęsy u jednego oka, z drugim było już gorzej ponieważ zamiast na rzęsy, wartwa tuszu trafiła pod oko ;) wyglądałam jak miś panda. Na szczęście tusz dał się usunąć ze skóry bez żadnego problemu. Bez chwalenia się, mogę stwierdzić, że po dwóch tygodniach używam jej bez problemu, co lepsze nie wiem jak ja mogłam wcześniej malować rzęsy inną szczoteczką :))
Więc może trochę o samej szczoteczce. Jest naprawde twarda, wygląda jak mały plastikowy grzebyczek, a raczej dwa, nałożone na siebie. Idealnie rozdziela rzęsy, dzięki czemu nie mamy co liczyć na efekt sklejenia (który podobno jest bardzo modny w tym sezonie o.O ). Tusz nadłada się od samego dołu aż po końcówki. Dzięki temu małe, cieniutkie rzęski, które wcześniej pomijałam zostały pokryte w końcu tuszem. Wyglądam jakbym miała dołożone sztuczne rzęsy!! :)
Wykonany makijaż spokojnie wytrzymał w swej piękności cały dzień, ponieważ maskara nie ściera się, ani się nie rozmazuje.
Oto zdjęcie moich rzęs po użyciu:
Zdjecie możecie porównać z innymi, które się tu pojawiały. Różnica jest niesamowita!!!
Tusz zasycha bardzo szybko, co sprzyja okularnikom takim jak ja;) często mi się zadażało, że malowałam rzęsy sekundę przed wyjściem, a potem musiałam pozbywać się z okularów małych, czarnych kropek :)
Podsumowując, nauczyłam się, że naprawdę nie można oceniać książki po okładce. Tusz, który uważałam za bubel okazał się MEGA!!! Więc jeśli i Wy chcecie uzyskać taki efekt na swoich rzęsach, to poszukajcie najbliższej konsultantki i zamówcie go u niej bo naprawdę warto!
;**
Ja sobie za pierwszym razem wsadziłam szczoteczkę do oka :D Niech żyje zgrabność ;)
OdpowiedzUsuńja pod oko więc różnica nie wielka :D
UsuńSzkoda, że nie ma zdjęcia przed użyciem :)
OdpowiedzUsuń