Wielofunkcyjny krem odżywczy od Miya
O multifunkcyjnych kremach od Miya było głośno już od jakiegoś czasu. Kremy szybko podbiły blogosferę. Sama miałam na nie ochotę,ale koszty dostawy ze sklepu internetowego średnio mi się kalkulowały. Na szczęście jakiś czas temu kremy pojawiły się stacjonarnie w Hebe, a później kolejno w Rossmannie i Super-Pharm.
Ja swój egzemplarz kupiłam jakieś dwa miesiące temu w Hebe. Akurat był na promocji i dałam za niego mniej niż 20 zł. Krem dostępny jest w czterech wersjach i każda z nich wydawała się wprost stworzona dla mojej skóry. Mamy wersję odżywczą z olejkiem z róży, regeneracyjną z masłem Shea, intensywnie nawilżającą z olejkiem kokosowym oraz odżywianie i nawilżenie z masłem z mango. Na szczęście Hebe wystawiło testery i swój wybór skierowałam do wersji, która najbardziej spodobała mi się zapachowo. Jest to oczywiście ,,Hello Yellow" z masłem z mango.
Zadanie kremu? Nawilżać, odżywiać,poprawić elastyczność i ukoić skórę. I to nie tylko skórę na twarzy, ale i na innych partiach ciała,ponieważ kremu można używać też jak balsamu do ciała czy zamiast kremu do rąk. Osobiście stosuję go na twarz, a także na moje wiecznie przesuszone łokcie. Resztki kremu wcieram zawsze w ręce, dzięki czemu nie muszę już pamiętać o ich dodatkowej pielęgnacji. Ostatnio doszłam do wniosku, że krem musi ze mną pojechać na wakacje, ponieważ wtedy zaoszczędzę miejsce w kosmetycznie. Zamiast trzech różnych produktów wezmę jeden, który sobie ze wszystkim poradzi.
Balsam ma bardzo zbitą konsystencję i dzięki temu jest niesamowicie wydajny. Do tego ten subtelny, ale owocowy zapach mango, dzięki któremu użycie to przyjemność także dla nosa :) Jako fanka owocowych zapachów jestem zdecydowanie na TAK.
A teraz oczywiście najważniejsze, czyli działanie. Po pierwsze krem świetnie się wchłania co przy tak zbitym produkcie było dla mnie zaskoczeniem. Myślałam, że będzie pozostawiał na skórze jakiś film lub uczucie lepkości, a tu nic. Skóra na twarzy rzeczywiście stała się bardziej elastyczna i odżywiona. Pierwsze efekty zaczęłam zauważać już po około tygodniu, jednak tutaj muszę dodać, że krem stosowałam zarówno na dzień pod makijaż, jak i na noc. W obu przypadkach sprawdził się rewelacyjnie.
Dzięki wprowadzeniu koreańskiego rytuału piękna oraz świetnych kosmetyków (które można za grosze kupić w drogerii tak jak ten krem) ostatnio coraz częściej pokazuję się w wersji nomakeup. Nauczyłam się rozumieć moją skórę i jej potrzeby. A tutaj macie zdjęcie bez makijażu, jedynie po nałożeniu kremu (zdjęcie robione aparatem w telefonie, także przepraszam za kiepską jakość).
Podsumowując... #myWonderBalm od Miya okazał się na prawdę hiciorem i przestałam się dziwić, czemu wszyscy tak poszaleli na jego punkcie. Zdecydowanie polecam wypróbowanie chociaż jednej wersji, tym bardziej,że możecie je aktualnie dostać stacjonarnie w najpopularniejszych drogeriach. Krem świetnie odżywia skórę, nadaje jej naturalnego blasku i sprawia, że staje się bardziej elastyczna. Mój jest już na wykończeniu, więc planuję powoli zakup kolejne wersji - tym razem postawię chyba na kokosową :)
Znacie już kremy z tej serii? Koniecznie dajcie znać jakiej wersji używałyście i jak się u Was sprawdziły!
I ja go bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńI ten zapach...<3
masz ładną cerę, kiedyś na pewno sięgnę po któryś z kremów miya, nie wiem jednak czy zdecyduję się na żółty czy na różowy
OdpowiedzUsuńZ chęcią sięgnę po żółty krem!
OdpowiedzUsuńChętnie bym przetestowała.
OdpowiedzUsuń